(Fahrenheit i Fantazin)
Obrzydliwy potwór wypełzł z jaskini i jednym susem znalazł się na trakcie, zastępując drogę wędrowcom. Otworzył paszczę, ukazując kilka rzędów naprawdę ostrych kłów i ogromny, przypominający ruchliwego węża jęzor. Podróżni skamienieli ze strachu. Potwór ryknął. Kilkoro wędrowców rzuciło się do ucieczki, ucieczki z góry skazanej na niepowodzenie. Długi język bestii wystrzelił z paszczy i schwycił ich jak kilka much. Zguba była pewna, kiedy nagle spomiędzy drzew wyjechał galopem jeździec na spienionym śnieżnobiałym koniu. Nie zwalniając, wyciągnął miecz i odciął czubek języka potwora, wiążący ludzi. Monstrum zawyło z bólu. Jeździec zatrzymał konia na drugim końcu drogi. Zwierzę stanęło dęba, a rycerz uniósł w górę miecz, błyskając białymi zębami w szerokim uśmiechu. Kiedy koń stanął z powrotem na ziemi, jeździec wstrząsnął swoją wspaniałą blond czupryną, pogonił wierzchowca i zaszarżował na potwora. Kreatura cofnęła się, wystawiając szpony. Rycerz zaszczycił ją pogardliwym spojrzeniem i zadał kilka doskonale wymierzonych pchnięć, wciąż z triumfalnym uśmiechem na ustach. Bestia po chwili poddała się i kwicząc, uciekła z powrotem do swojej jamy.
Podróżni odważyli się odetchnąć. Patrzyli z podziwem na swojego wybawcę, który trwał na koniu w pozie posągowej. On rzucił im powalające spojrzenie absolutnie błękitnych oczu.
– Nie lękajcie się – powiedział aksamitnym głosem. – Bo żadna bestia nie jest wam już zagrożeniem. Ja, Monduel Mężny, stoję na straży niewinnych i bezbronnych. Bywajcie – wypiął pierś i zaprezentował rzymski profil. Jego koń zarżał i doskonale wypracowanym skokiem znalazł się między drzewami. Nie ucichł jeszcze tętent jego kopyt, gdy podróżni zaczęli wzdychać z zachwytu.