Jańcia i czerwonoarmista

Któregoś wieczora roku 1944 albo 1945, Jańcia z Myślakowic rozwiązywała zadania z matematyki. Nie sama, razem z nią nad równaniami głowił się żołnierz stacjonującej gdzieś w okolicy Armii Czerwonej. Często zaglądał do nich do domu, łaknąc pogawędki z ojcem Jańci, jedynym z nielicznych mówiących w okolicy po rosyjsku – 5 lat służby u cara zmusiło go do opanowania języka.

 

Żołnierz pochodził z Baku, zostawił tam dwóch synów, którzy zapewne tak jak Jańcia pilnie odrabiali zadane prace. Starszy chłopak miał szesnaście lat i czerwonoarmista zwierzył się ojcu dziewczyny, że marzy tylko o tym, żeby wojna się skończyła, zanim jego syna wcielą do wojska. On sam miał małe szanse na powrót do domu i dobrze o tym wiedział, ale niech chociaż syna to ominie…

 

Dziewczynka z Myślakowic co wieczór odrabiała zadania wybrane przez pana nauczyciela z wiejskiej szkoły, ponieważ umyślił on sobie, że wyśle kogoś ze swoich uczniów do nowo otwieranej szkoły średniej. Jego wybór padł na Felę, młodszą siostrę Jańci, ale wtrącił się najstarszy brat orzekając, że to Janka lepiej i szybciej się uczy.

 

Jańcia – choć formalnie nie skończyła szkoły podstawowej – została przez pana nauczyciela zapisana do szkoły średniej w Nowym Mieście, najprawdopodobniej na podstawie jakiegoś wystawionego przez pedagoga zaświadczenia. W 1945 roku skrupulatne przestrzeganie papierkologii nie miało, jak przypuszczam, sensu.

 

Zamieszkała u sióstr zakonnych i długo bała się odzywać na lekcjach, bo tam trzeba było mówić „po pańsku”, a nie tak jak w domu, gwarą. Miała szczęście trafić na nauczyciela z Warszawy, profesora Dawidsona, który doskonale wyłożył przestraszonym, nie do końca zorientowanym w meandrach matematyki uczniom podstawy.

 

To nie jest opowieść z początkiem i zakończeniem, ale zaledwie wycinek z życia. Usłyszałam wczoraj tę historię i postanowiłam, że tym razem zapiszę to, czego się dowiedziałam. Więcej – podzielę się tym ze światem, czy świat tego chce czy nie. Nie wiem co się stało z czerwonoarmistą. Nie wiem, jakie były wcześniejsze i dalsze losy pana Dawidsona – był warszawskim Żydem, więc pewnie i w trakcie wojny i potem przeżył niejedno. Jańcia skończyła szkołę średnią, potem szkołę dla nauczycieli, poślubiła kolegę z pracy, urodziła dwie córki, a po kilkudziesięciu latach wróciła na studia i zdobyła tytuł magistra.

 

Wczoraj przy wielkanocnym śniadaniu podzieliła się tą pocztówką ze swojego życia ze mną – swoją wnuczką. A ja uznałam, że trzeba o nich wszystkich – żołnierzu z Baku, profesorze z Warszawy i panu nauczycielu z Myślakowic – pamiętać.