Piekło i inni

(Science Fiction nr 12)

 

Żyłem, kochałem i cierpiałem z wami

A jak już umarliście, to radźcie sobie sami

 

 

Było ciemno. Odrobinę za ciemno, jeśli ktoś zapytałby Tomaszewskiego o zdanie. Wszyscy milczeli i rozglądali się nerwowo. Stali gdzieś, zbici w ciasną grupkę. Na pewno była tam podłoga. Może były też ściany, ale jakoś brakowało im odwagi, żeby wyciągnąć rękę przed siebie, w ciemność.

– Ale przecież my… – pierwsza odezwała się nieśmiało Adamkowa.

– No właśnie – odpowiedział ktoś głosem wrednego dyrektora szkoły, który właśnie znalazł dowód, że Iksiński i Ycinski z klasy trzeciej A (tak, chłopcy, do was mówię, od dawna miałem was na oku, wiedziałem, że coś się kroi, mój instynkt pedagoga nie zawiódł mnie kolejny raz) namalowali sprayem w sterylnie czystej łazience brzydkie słowo, i do tego z błędem ortograficznym.

Zapaliło się światło. Stali w pomieszczeniu recepcyjnym, o czystych jasnobłękitnych ścianach i takiej samej podłodze. Za nimi wisiała ciemność, uformowana w kształt mrocznego korytarza. Przed sobą widzieli eleganckie metalowe biurko z otwartym laptopem na blacie. Za biurkiem, na obrotowym krześle, siedział mężczyzna. Był ubrany w czerń, z subtelną, lekko sportową elegancją. Można było założyć, że każda ze sztuk garderoby – od czarnej koszuli, przez czarne dżinsy aż do butów i skarpetek, kosztowała więcej niż średnia krajowa. Mężczyzna miał też jasne włosy do ramion i przesunięte na koniec ostrego nosa okulary z prostokątnymi szkłami.

Łokcie oparł na stole, dłonie splótł na wysokości twarzy.

– Jesteście martwi – stwierdził.

– Że jak?? – Kochanowskiemu najmocniej opadła niedogolona szczęka.

Mężczyzna rozparł się wygodnie na krześle.

– Myślicie, że przeżywa się spalenie żywcem? Nie musicie odpowiadać, to było pytanie retoryczne.

Adamkowa westchnęła.

– W niebie jesteśmy…

– Chciało by się – mruknął blondyn, sprawdzając coś w laptopie. – A kto w siedemdziesiątym trzecim, piątego lutego dokładnie, piętnaście minut po wyjściu Janickiej Katarzyny z mieszkania przy ulicy Armii

Ludowej pięć…

Adamkowa straszliwie zbladła.

– Ja tylko raz… -jęknęła. – Przecie im się nie układało i ona też była latawica…

– Dekalog wisi za wami na ścianie – poinformował blondyn. – Sprawdźcie sobie sami, czego to porządnemu człowiekowi robić nie wolno.

Wszyscy jak jeden mąż odwrócili głowy. Przysięgliby, że przed chwilą ściany były puste, ale ktoś czerwoną pinezką przyczepił na jednej z nich kartkę z dziesięcioma akapitami wypisanym pogrubioną czcionką Arial o wielkości szesnastu punktów.

Witkowski zdjął czapkę i zaczął miąć ją w dłoniach.

– Znaczy się… – powiedział – to my jesteśmy w piekle?

– No – blondyn potwierdził i uśmiechnął się szeroko.

– Znaczy się, panie Lucyperze, chyba zaszła jakaś pomyłka.

– Po pierwsze: nie „Lucyperze", po drugie: piekło nie myli się nigdy.

– Ale myśmy mieli, panie Boruta, iść prosto do nieba. My, znaczy się: Zgromadzenie Świątyni Najwyższej i Jedynej Prawdziwej Łaski.

Blondyn podniósł głowę znad laptopa.

– Po pierwsze: nie „Boruta", po drugie: nie.

Wtrąciła się Adamkowa.

– Jak to, panie Belzebub, przecie nam guru nasz jaśnie oświecony obiecał?

– Po pierwsze: nie „Belzebub", po drugie: nie „guru jaśnie oświecony" tylko Pająk Waldemar, poszukiwany za oszustwa gotówkowe, stworzenie trzech piramid finansowych i złamanie trzech obietnic małżeństwa.

– Oszust? – Adamkowa aż zatrzęsło. – Przecie on nam raj obiecał! On nam się podpalić kazał! Pieniądze nam zabrał, że niby wolni od pokus będziemy!

– No – zgodził się lakonicznie blondyn. Adamkowa padła przed biurkiem na kolana.

– Ratuj, panie dzieju kochany! Rokito najłaskawszy!

– Po pierwsze: nie „Rokito"… – zaczął blondyn.

Przerwał mu milczący dotąd Tomaszewski.

– To jak mamy się zwracać? Panie diable? Bo pan jesteś diabeł, nie?

– Jestem – przyznał blondyn. – A możecie mi mówić Siergiej.

– Że jak? – Kochanowski zrobił się cały czerwony. – To po całym, podłym i nędznym skomunizowanym życiu człowiek idzie do piekła, a tam też ruskie?

Blondyn uśmiechnął się złośliwie.

– Nie byle jakie ruskie. KGB.

Adamkowa się przeżegnała.

– To niby UB też tu jest? – dopytywał się Tomaszewski. – I si-aj-ej?

– Wszyscy są. – Siergiej wstukał coś do komputera. – O, pan Kochanowski tak wcześnie zaczął grzeszyć, że nie mam wszystkiego w komputerze. Ale nie martwmy się. W przyrodzie a zwłaszcza w piekle nic nie ginie. Kwiatuszku!

Z korytarza, którego przed chwilą jeszcze nie było, wyszła dziewczyna, na oko dwudziestoletnia, w skromnej czarnej sukieneczce, z ciemnymi włosami obciętymi na pazia. Do sukieneczki miała przypięty identyfikator z napisem „Aniela". Niosła trzy wypchane tekturowe teczki. Na grzbiecie każdej ktoś napisał „Kochanowski Jakub Karol", oprócz tego każda teczka opatrzona była datami: „1943-1979", „1980-1990", „1991- ". Aniela położyła je na biurku.

Adamkowa załamała ręce.

– Anielka – jęknęła. – Przecież to dziecko jeszcze, z taką buźką niewinną! Cóżeś ty zrobiła, że cię do piekła wysłali?

– Nic – odparła Anielka. – I dlatego najpierw wysłali mnie do nieba.

Adamkowa wytrzeszczyła oczy.

– To czemu ty dziecko w piekle jesteś?

– Bo się przeniosłam. Całe życie byłam grzeczna, uczyłam się, na żadnej dyskotece nie byłam, tylko książki, telewizja i nie wyżycie. Miałabym tak spędzić wieczność? Wolałam iść do piekła. Tu przynajmniej są prawdziwi mężczyźni. – Obdarzyła Siergieja jednoznacznym spojrzeniem. Odpowiedział jej tym samym.

– To tak można? – zainteresował się Tomaszewski.

– Nie – rzuciła na odchodnym Anielka. – Chyba że jest się cholernie upartą, napaloną dwudziestolatką. – Zniknęła w korytarzu, który zaraz też zniknął.

– Znaczy się… – Witkowski nerwowo podrapał się po głowie. – Dużo takich w piekle? – Skinął w stronę, gdzie przed chwilą był korytarz.

– Napalonych dwudziestolatek, które na własną prośbę przeniosły się z nieba? Będzie z tuzin. No i jeszcze na górze jakieś trzy tysiące tych, którym nie przyszło do głowy pisać podania o przeniesienie.

– O żesz ja cię – jęknął Kochanowski.

– Nie dla grzesznika grzechy – pouczył go znad komputera Siergiej. – Najpierw pokuta.

– Długo?

Siergiej poprawił okulary.

– Gdzieś tak około… wieczności.

– Jak to – oburzył się Witkowski. – A wyście to niby w tych spec służbach nie grzeszyli?

– Grzeszyliśmy – zgodził się Siergiej.

– A teraz macie stanowiska i panienki, a szary człowiek pokutę? I gdzie ta sprawiedliwość?

– Była po drodze tutaj – stwierdził krótko diabeł. -Niewinni do nieba, grzesznicy do piekła. Na ziemi i w piekle nie liczy się sprawiedliwość, tylko CV.

– Siwi? – Witkowski zmarszczył brwi. – To takie coś jak SB?

– Prawie – zgodził się Siergiej.

– Przepraszam. – Milcząca dotąd Adamkowa podniosła nieśmiało rękę. – Ja bym miała pytanie.

Diabeł odchylił się na krześle i splótł dłonie.

– Słucham.

– Jak można przenieść się z nieba do piekła, to może i odwrotnie, ja bym podanie napisała…

– Nie.

– Nie? – Adamkowa złożyła błagalnie ręce. – Nie.

– Znaczy się – westchnął Witkowski – że my tu już na zawsze?

– Diabeł się uśmiechnął.

– A gdzie inni? – Tomaszewski nieufnie rozejrzał się po pomieszczeniu. – Przecież nas się tam spaliło piętnaście osób.

Diabeł wzruszył ramionami.

– Przydziały to nie moja sprawa. Widocznie mniej grzeszyli. Może są w czyśćcu.

Adamkowa się rozpłakała.

– Ja z tym Janickim tylko raz! I tak naprawdę to ja wcale nie chciałam…

Diabeł westchnął ciężko.

– Zamknijcie się dusze potępione – warknął. -1 posłuchajcie mnie przez chwilę.

– Wytrzeszczyli na niego oczy.

– Jesteście martwi – powiedział łagodnie Siergiej. – Czeka was wieczność w piekle, chyba że…

– Znaczy się… – zaczął Witkowski.

– Możemy pójść na ugodę. – Diabeł oparł łokcie na stole i pochylił się do przodu. – Wypuszczę was z powrotem na Ziemię, żebyście sobie jeszcze trochę pożyli, i na dodatek skasuję wasze pliki w naszej bazie danych. A wy mi za to zabijecie Pająka Waldemara.

– Jak to tak? – jęknęła Adamkowa.

– Pająk Waldemar psuje nam koniunkturę. Naiwniacy, zamiast trafić w ręce autoryzowanych sekt, natykają się na Pająka Waldemara, i wcale nie grzeszą – zasępił się diabeł. – Żadnych nadużyć seksualnych, rodziny nie rozpadają się, żadnego prania mózgu. Pająk Waldemar jest solą w oku piekła. Wy możecie to zmienić.

– Człowieka zamordować… ? – zawahał się Kochanowski.

– Co to dla was, parę razy prawie to zrobiliście – przypomniał mu Siergiej, poklepując leżące na stole akta. – Pomyślcie o korzyściach. – Wyciągnął z komputera dyskietkę i położył ją na aktach Kochanowskiego. – To jest wszystko, co piekło, niebo i sekcja przydziałów o was wiedzą. Wystarczy jedna zapałka i będziecie mieli czyste konto. Witajcie, niebieskie przestworza. Zakładając oczywiście, że nie nagrzeszycie od nowa.

Wymienili między sobą spojrzenia.

– No to załatwione – stwierdził Siergiej.

 

* * *

 

Adamkowa otworzyła oczy. Zobaczyła błękitne niebo i poczuła zapach spalenizny. Obok usłyszała postękiwanie Kochanowskiego, który miał kłopoty z kręgosłupem i nie mógł samodzielnie wstać.

Podniosła głowę i rozejrzała się. Leżeli wszyscy czworo na murawie pod lasem. Jakieś sto metrów od nich dopalała się stodoła. Wokół pełno było strażaków i gapiów, karetka właśnie odjeżdżała, ktoś pakował czarne worki do furgonetki.

– O – powiedziała Adamkowa, bo na cokolwiek innego zabrakło jej konceptu.

– A żeby pani wiedziała. – Uśmiechnął się przechodzący strażak. – Posnęlibyście sobie bliżej tej chałupy i już by was nie było.

Tomaszewski przetarł oczy.

– Śniło nam się?

– Nie wiem i wiedzieć nie chcę. – Adamkowa poderwała się gwałtownie na nogi. – Ale ja idę do kościoła i wam też radzę.

– Wykluczone – odezwał się drugi strażak. Zdjął hełm i okazał się Anielką. – Piekielni wysłannicy do kościoła nie chodzą.

– Adamkowa jak stała, tak usiadła.

– Ładnie to tak? – zapytała srogo Anielka. – Dopiero co zawarliście umowę z piekłem, a już biegniecie do spowiedzi.

– Żadnego cyrografu nie podpisywałem. – Kochanowski uderzył się w piersi aż zahuczało.

– Nie musiałeś. Mamy wszystko na taśmie – wyciągnęła z kieszeni strażackiej kurtki kasetę wideo.

– O żeż ja cię – jęknął Kochanowski.

– No właśnie – przytaknęła Anielka. – Gdyby były jakieś trudności, skontaktujcie się z nami. Mamy doradców o najwyższych kwalifikacjach.

– Niby jak się kontaktować? – zapytał Tomaszewski. – Diabłu ogarek zapalić? Pójść w nocy na cmentarz?

– Anielka pokręciła głową.

– W kieszeniach macie telefony komórkowe z zaprogramowanym prostym wybieraniem. Klawisz 1 – Siergiej, 2 – centrala.

– Kochanowski pogrzebał w kieszeni i wyjął aparat.

– A jakoś prościej by nie można – zapytał, oglądając podejrzliwie telefon.

– Możecie przez kawiarenkę internetową. Adres: diabeł_3937 małpa piekło kropka peel.

Kochanowski zamrugał resztkami rzęs.

– Pająk Waldemar miał niegroźny wypadek samochodowy i jest teraz w szpitalu, jakieś pięć kilometrów stąd – powiedziała Anielka, podając im mapę. – W telefonach macie GPS, na wypadek, gdybyście się zgubili. Powodzenia – odwróciła się.

Witkowski poderwał się na nogi.

– Chwileczkę, panienko! Ja słyszałem, że panienka się z piekła przeniosła z powodów, nazwijmy je fizycznych, więc może byśmy, korzystając z okazji…

Anielka z rozmachem dała mu w twarz, tak że poleciał aż pod krzaczki.

– To że jestem w piekle nie oznacza, że przestałam być porządną dziewczyną i monogamistką. – Odeszła z godnością, znikając im zupełnie z oczu.

– Monogamiści to też jakaś spec służba? – zapytał się spod krzaczków Witkowski.

 

* * *

 

Około pół godziny później zgubili się. Tomaszewski oglądał telefon, próbując znaleźć informacje o aktualnym miejscu pobytu. Adamkowa siedziała i płakała, Witkowski i Kochanowski tęsknili do butelki.

– Daj sobie spokój z tym dżipsem, kto wie, co to za diabelskie sztuczki – powiedział Kochanowski.

– Wysłannicy piekielni – chlipnęła Adamkowa. – Na co mi to w życiu przyszło!!

– Trzeba było nie grzeszyć z Janickim – rzucił jej Witkowski.

Adamkowa zalała się łzami. Nagle zdzwonił telefon Tomaszewskiego, tak że ten prawie go upuścił.

Wszyscy patrzyli na drgający aparacik – na czerwonym tle migał napis: „Siergiej", a pod spodem – „odbierz". Tomaszewski drżącym palcem nacisnął przycisk.

– Czy mi się wydaje, czy się zgubiliście? – Rozległ się głośny głos Siergiej a.

– Tak jakby – powiedział Tomaszewski, odsuwając od siebie aparat jak najdalej.

– Szpital jest jakiś kilometr na lewo od was, kierunek na te małe brzózki.

– Dziękujemy – podziękował Tomaszewski, bo jakoś nic innego nie przyszło mu do głowy.

– Proszę bardzo – odpowiedział kwaśno diabeł. -1 proszę przekazać panu Witkowskiemu, że jeśli nie wybije sobie Anieli z głowy, a proszę wziąć pod uwagę, że ja wiem, o czym grzesznicy myślą, to wszystkie grzechy waszej czwórki trafią do jego akt, łącznie z czynem lubieżnym popełnionym z Janickim

Mikołajem, dnia piątego lutego siedemdziesiątego trzeciego roku.

– Ja miałem wtedy osiem lat – jęknął Witkowski.

– Grzeszyć można w każdym wieku – oznajmił Siergiej i rozłączył się.

– Oł szit – zaklął Witkowski jak na filmie.

– Nie klnij, bo diabeł usłyszy – pouczył go Kochanowski. – Sam słyszałeś, że oni są międzynarodowi, to pewnie i w każdym języku rozumieją.

– To jak ja mam mówić? – zaperzył się Witkowski.

– „O jejku", na przykład. To ładnie i nie grzeszysz.

– O jejku?

– O jejku.

– O jejku!

 

* * *

 

– Która kasa chorych? – Kobieta nie podniosła głowy.

– My jesteśmy… rodzina – zaczął Kochanowski. -Nasz krewny jest tu po wypadku.

– Proszę iść do rejestracji, tu jest kancelaria – kobieta machnęła, długopisem w powietrzu, wskazując bliżej nieokreślony kierunek.

Poszli mniej więcej we wskazaną stronę, zatrzymali się przy okienku.

– Nasz krewny przebywa tu, w szpitalu… – zaczął Kochanowski.

– Nazwisko pacjenta – warknęła panienka z okienka.

– Pająk Waldemar – powiedziała pośpiesznie, wciąż pochlipująca Adamkowa.

– Państwo są..?

– Rodzina – wtrącił Tomaszewski. – To żona. – Wskazał na Adamkowa, którą aż zatkało. – To syn. – Klepnął w ramię Witkowskiego.

– My jesteśmy przyjaciele rodziny. – Kochanowski pokiwał energicznie głową. – Wspieramy ich.

– Drugie piętro, sala piąta.

– Dziękujemy.

– Wszyscy szybko weszli do windy.

– No i kto to zrobi? – zapytał Tomaszewski.

– Chyba wszyscy – powiedział dość niepewnie Witkowski.

– Niby jak? Razem rzucimy się na niego i narobimy hałasu na cały szpital? – wtrącił się Kochanowski. –

To trzeba po cichutku. Trzeba zasłonić i szast prast.

– Szast prast – powtórzyła ze zgrozą Adamkowa. Winda stanęła. Wysiedli.

– Czym „szast prast"? – zapytał Tomaszewski. Zatrzymali się.

– No, cegłą. Albo nożykiem.

– Na filmach to mają stłuczone butelki – podsunął Witkowski. – Albo coś z kroplówkami kombinują.

– Od stłuczonej butelki to najwyżej pościel się pobrudzi – ocenił Kochanowski. – A kto go tam wie, czy on ma kroplówkę.

Adamkowa desperacko złapała za rękaw stojącego obok lekarza, notującego coś na karcie.

– Proszę pana, gdzie tu jest sala piąta.

– Trzecie drzwi po iewej w tamtym korytarzu – powiedział lekarz, który okazał się być Siergiejem. Na białym fartuchu miał plakietkę „dr Cz. Arcik".

– O żeż ja cię -jęknął Kochanowski.

– Uprzedzając pytanie – Siergiej schował długopis do kieszeni fartucha – nie ma kroplówki. Z cegłą też może być kłopot, bo najbliższa budowa jest trzy ulice stąd. Proponowałbym skalpel. W końcu jesteśmy w szpitalu.

– Skalpel… – Kochanowski zasępił się. – A skąd go wziąć?

– Siostro – zawołał Siergiej.

Zza rogu wyszła Anielka w białym fartuszku. Niosła metalową tacę, na której porozkładane było ze dwadzieścia różnych ostrzy. Z uśmiechem zatrzymała się przed nimi. Adamkowa pobladła.

– Wybierajcie – powiedział Siergiej. Kochanowski, Witkowski i Tomaszewski pochyli się nad tacą.

Witkowski chciał zajrzeć przy okazji Anielce za dekolt, ale zaraz sobie przypomniał o obietnicy diabła.

Kochanowski wziął do ręki największy skalpel.

– A tym to jak… ? – Zamachnął się nieporadnie.

– Siostro, arbuz – powiedział Siergiej. Anielka odwróciła się na chwilę, jakby odstawiała tacę na niewidoczną półkę, a po chwili trzymała już w rękach dorodnego arbuza. Siergiej wziął od niej owoc i podtrzymując na lewej dłoni, prawą wbił w niego płynnym ruchem ostrze.

– Aaaaa!! – wrzasnęła Adamkowa i rzuciła się do ucieczki.

– Łapcie ją, a potem zajmijcie się Pająkiem. – Siergiej wcisnął Kochanowskiemu skalpel z arbuzem, a sam razem z Anielką wsiadł do windy. Tomaszewski zauważył, że wcisnęli najniższy przycisk.

 

* * *

 

Adamkowa dopadli na klatce schodowej. Tomaszewski i Witkowski prowadzili ją pod ręce.

Kochanowski niósł arbuza z wciąż wbitym skalpelem. Zatrzymali się niepewnie przed drzwiami z numerem pięć. Kochanowski chwycił klamkę.

– Państwo do kogo? – zapytała pielęgniarka. Kochanowski aż podskoczył.

– Do Pająka Waldemara. Rodzina – odparł nerwowo Tomaszewski.

– Tego pana już tu nie ma. Nic mu się poważnego nie stało, wypadek był niegroźny – dodała pielęgniarka, patrząc na zapłakaną Adamkowa. – Ale policja go przed chwilą zabrała. Dać pani coś na uspokojenie?

Wezwę lekarza.

– Nie, nie trzeba – zaprotestował Tomaszewski.

– My już pójdziemy – Kochanowski schował za siebie arbuza. – Do widzenia.

Wepchnęli Adamkowa do windy, sami weszli za nią.

– No i co teraz? – zapytał Tomaszewski.

– Sam pan słyszałeś – westchnął Kochanowski – zabrali go na policję. Nic nie poradzimy.

Winda stanęła. Wyszli ze szpitala ponurzy .

– Całą wieczność w piekle nam przyjdzie spędzić – Adamkowa pociągnęła nosem.

– Milcz, głupia babo – ofuknął ją Kochanowski. – Jak przyszło co do czego, to zwiewałaś jakby cię sto biesów goniło, a teraz żałujesz!

Tuż obok nich rozległ się przeciągły dźwięk klaksonu. Pielęgniarki z izby przyjęć aż podskoczyły i upuściły tace z lekarstwami. Na miejscu dla karetek stał ogromny samochód terenowy, za kierownicą siedziała Anielka. Machała do nich.

– Ale bryka – jęknął Witkowski. – Lepsza niż u Teksas rejndżera!

– Teksas ranger nie pracował dla piekła – odparła Anielka. – Wsiadajcie.

– Do piekła nas wiozą!! – załamała się Adamkowa.

– Nie do piekła, tylko na dwupasmówkę – sprostowała Anielka. – Gonimy radiowóz.

– A panienka to ma prawo jazdy? – zainteresował się Tomaszewski, zapinając pasy.

– Nie. W piekle nie wydają. – Anielka przycisnęła pedał gazu.

Samochód z rykiem silnika ruszył spod szpitala. Na podjeździe prawie zderzyli się z karetką, potem pojechali prosto na malucha, który w rozpaczliwej próbie ucieczki przed piekielną machiną wpakował się na drzewo.

– Miej nas w swojej opiece, pozabijamy się!!! -pisnęła Adamkowa.

– Już jesteśmy martwi. Drugi raz się nie da – syknęła znad kierownicy Anielka i staranowała żywopłot.

Adamkowa zakryła oczy dłońmi. Tomaszewski zacisnął zęby. Kochanowski zbladł straszliwie,

Witkowskiemu jakby się mdło robiło. A Anielka skosiła zakręt, przejechała przez środek zakorkowanego skrzyżowania, rozpychając przy okazji inne samochody, zaszarżowała na budkę z piwem i na pełnym gazie wjechała w las.

– Drzewa! Drzewa! – wrzasnął Kochanowski i schował się pod siedzenie.

Anielka spokojnie wjechała prosto w największy dąb. Tomaszewski obrócił się i stwierdził, że drzewo stoi dalej za nimi.

– Nietknięte – powiedział ze zdumieniem.

– Pewnie, że nietknięte – zgodziła się Anielka. – Nie słyszeliście o zielonych płucach ziemi i o tym, czemu lasy trzeba szanować?

– Coś w telewizji słyszeliśmy, ale żeby piekło było takie ekologiczne? – Kochanowski ostrożnie wychylił się spod siedzenia.

– Oficjalna polityka firmy – oznajmiła Anielka. – Zdrowy człowiek to grzeszny człowiek. Im dłużej żyje tym głębiej do piekła trafi. Dbaj o człowieka swego jak o cyrograf jego.

– A jednak spisujecie cyrografy!

– To tylko takie powiedzenie. – Anielka staranowała barierkę przy dwupasmówce i wjechała na szosę pod prąd.

– Jest radiowóz. – Przecięła pas zieleni. Wymijając i spychając inne samochody z jezdni, ustawiła się za nim.

– A teraz co? – zapytał Witkowski. – Wyciągniemy z bagażnika bazookę i BUM!

– Wykluczone – zaprotestowała Anielka, wyprzedzając radiowóz. – Piekło ludzi nie zabija. Co najwyżej namawia, podkusza i stwarza okazję. – Wyciągnęła ze schowka przy siedzeniu pasażera kilka ogromnych pinezek i wyrzuciła je na szosę.

Za nimi rozległ się odgłos przebijanych opon.

– Wszystkie cztery! – wykrzyknął z podziwem Witkowski.

Anielka gwałtownie przycisnęła hamulec. Tomaszewski prawie wybił głową przednią szybę.

– Wysiadajcie – zarządziła. – Macie jeszcze ten skalpel? – Kochanowski nieśmiało podniósł w górę arbuza z tkwiącym w nim ostrzem. – To świetnie. Tam na lewo leży sterta konarów, mogą się przydać. Do roboty.

– Tak na oczach policji? – skrzywił się Witkowski.

– Policją ja się zajmę – Anielka dodała gazu, przecięła wszerz jezdnię, przejechała przez barierkę rozdzielającą oba pasy, a sto metrów dalej powtórzyła zabieg. Wróciła na właściwy pas i podjechała od tyłu do radiowozu. Zaraz wdała się w pogawędkę z policjantami.

– No, idziemy – zdecydował Kochanowski. Podkradli się od strony lasu, po drodze Witkowski i Tomaszewski dobrali sobie ze sterty po solidnej żerdce. Kochanowski wydobył z arbuza poplamiony sokiem i czerwonym miąższem skalpel. Adamkowej kazali stać z tyłu i ubezpieczać.

Policjanci zajęci byli pogawędkę z Anielką, która natrętnie, ze ślicznym uśmiechem, namawiała, żeby pożyczyli od niej pompkę rowerową i naprawili koła. Pająk Waldemar siedział na tylnym siedzeniu i też patrzył na Anielkę. Nie zauważył podkradających się mężczyzn, dopóki Kochanowski szarpnięciem nie otworzył drzwiczek.

Pająk Waldemar spojrzał ze zdumieniem na twarz Kochanowskiego, a potem na pokryty resztkami arbuza skalpel, który tamten trzymał w dłoni.

Powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk. Pająk Waldemar wyważył drzwiczki z drugiej strony samochodu i na przełaj przez szosę rzucił się do ucieczki. Kilka aut gwałtownie zahamowało, blokując przejazd.

Policjanci złapali się za kabury. Na ten widok Kochanowski porzucił skalpel i pobiegł w las, wyprzedzając sadzących wielkimi susami Tomaszewskiego i Witkowskiego. Czająca się za kępą traw Adamkowa skamieniała. Anielka porzuciła pompkę rowerową, wskoczyła za kierownicę i zbiegła z miejsca wypadku, roztrącając samochody, które nieopatrznie zastąpiły jej drogę.

 

* * *

 

– Może pani jednak złoży zeznanie? – zaproponował nieśmiało policjant, młody pucułowaty blondynek z nikłą zapowiedzią zarostu na twarzy.

– Diabeł mnie tu przysłał – powiedziała Adamkowa, rzucając nerwowe spojrzenia na boki. – To wszystko jego sprawka.

Policjant zaprotokołował.

Na szosie zdążył się już zgromadzić spory tłumek policjantów, gapiów i reporterów spragnionych sensacji.

– Jesteśmy na miejscu niezwykłych zdarzeń – relacjonował żwawo do mikrofonu niewysoki brunecik. – Poszukiwany od dawna podejrzany zbiegł z uszkodzonego radiowozu, powodując przy okazji karambol.

Zdołaliśmy się dowiedzieć, że to nie był przypadek. Na miejscu znaleziono narzędzie zbrodni, w sprawę zamieszana jest także mafia sycylijska i terrorystka działająca z pobudek religijnych, znana policji jako „Adamkowa". Dalsze informacje tylko w naszej stacji.

Przez tłum reporterów, gapiów i policji przecisnął się Siergiej, w ciemnej marynarce i z mikrofonem w ręku. Za nim szła żująca gumę Anielka, w dżinsach, bluzeczce z kolorowym nadrukiem i z kamerą na ramieniu. Zatrzymali się przed Adamkowa. Siergiej odwrócił się do kamery.

– Kręcimy. – Anielka posłusznie uruchomiła sprzęt. – Jesteśmy na miejscu wypadku – powiedział Siergiej do mikrofonu. – Oto przed nami pani Adamkowa, współwinna tego całego zamieszania. Pani Adamkowa, dlaczego pani nie uciekała? – zapytał z naciskiem, podsuwając kobiecie mikrofon przed nos.

Adamkowa się skuliła.

– Oj, jakoś tak – wyjąkała, patrząc z przestrachem na Siergieja. – Nogi już nie te.

– Co tu się dzieje? – Pucułowaty blondynek wyjrzał zza radiowozu. – Tu dziennikarzom nie wolno!

– Kwiatuszku, sfilmowałaś tego pana? – zapytał Siergiej.

– Pod słońce. – Anielka opuściła kamerę. – Niech pan przejdzie na drugą stronę drogi i podejdzie do nas stanowczym krokiem.

– I niech się pan zatrzyma przy tej rozwalonej barierce – dodał Siergiej. – To będzie świetne: dzielny stróż prawa zawsze na miejscu. Tam zrobimy wywiad.

– Nooo… – policjant się zawahał.

– Szybciej – pogoniła go Anielka. – Materiał musi pójść za dziesięć minut!! Niech pan tam biegnie. A potem z powrotem, statecznym krokiem, tylko bez zadyszki!! – Przyłożyła kamerę do oka i pobiegła za blondynkiem.

Siergiej wyciągnął z kieszeni marynarki kluczyki i wcisnął je do ręki Adamkowej.

– Wsiadaj do tego niebieskiego forda przy furgonetce.

– Ja nie umiem prowadzić – jęknęła Adamkowa.

– Powiadają: człowiek gaz wciska, diabeł biegi zmienia.

– Muszę? – pisnęła żałośnie Adamkowa.

– Nic pani nie musi. Piekielne otchłanie już czekają. – Siergiej poprawił marynarkę ruszając w kierunku

Anielki i policjanta.

Adamkowa westchnęła ciężko i truchtem pobiegła do niebieskiego samochodu.

 

* * *

 

Tomaszewski, Kochanowski i Witkowski, z zadrapaniami i siniakami po szaleńczym biegu przez lasek, wlekli się drogą. Teraz wszyscy trzej byli zmęczeni, zdyszani i brudni. Na drodze za nimi rozległ się warkot. Odwrócili się. Miedzy drzewami pędził nieduży niebieski samochodzik. Za kierownica siedziała Adamkowa i zakrywała sobie obiema rękami oczy. Auto wyhamowało dokładnie dwa centymetry i trzy milimetry od nogawek Witkowskiego.

– Adamkowa, to wy umiecie prowadzić? – zdziwił się Kochanowski.

– To nie ja, to diabli – jęknęła kobieta, nie odrywając dłoni od twarzy. – Wsiadajcie.

Nie trzeba było im tego dwa razy powtarzać. Gdy tylko trzasnęły drzwiczki, samochodzik ruszył. Toczyli się po leśnej drodze, mimo że Adamkowa nie wciskała pedału gazu, ani niczego nie dotykała. Gdy wyjechali już z lasu, samochód stanął.

– Zepsuł się? – Witkowski na próbę wcisnął klakson.

– Nie „zepsuł się", tylko diabeł nie będzie za was człowieka przejeżdżał. – Głos dobiegał z małego głośniczka przy kierownicy.

– Co to? – Kochanowski wyjrzał zza oparcia.

– Zestaw głośnomówiący – wyjaśnił Siergiej. – Pająk Waldemar jest na wprost przed wami, za tym pagórkiem. Sugerowałbym gaz do dechy.

Adamkowa pisnęła.

– Milcz ty głupia babo, bo znowu wszystko zepsujesz! – warknął na nią Kochanowski.

– Nie chciałbym was poganiać, ale Pająk Waldemar lada chwila wejdzie do budynku i nie dacie rady go przejechać – wtrącił Spokojnie Siergiej.

– No to gazu! – zawołał siedzący z przodu Witkowski, sięgnął nogą do pedału i docisnął.

Adamkowa zapiszczała, kiedy samochód susem wyleciał zza pagórka i opadł ciężko na ziemię. Przed nimi zamajaczyła figurka człowieka, który desperacko rzucił się do ucieczki. Już, już go doganiali, kiedy nagle znikł im z oczu, jakby zapadł się pod ziemię. Zaraz zresztą przekonali się dlaczego.

 

* * *

 

Było ciemno.

– Znowu? – zapytał Tomaszewski.

– No właśnie – rozległ się głos Siergieja. Zapaliło się światło. Stali w tej samej recepcji, a obok nich ociekający wodą Pająk Waldemar.

– Ale przecież myśmy go… – zaczął Kochanowski.

– Chciało by się – mruknął Siergiej. – Technicznie rzecz biorąc, utopił się. Sam z siebie, nie umiał pływać.

Nawet go nie dotknęliście.

– Na wieczne potępienie – jęknęła Adamkowa.

– MASZ WIADOMOŚĆ – zaskrzeczał potępieńczym głosem komputer.

Siergiej nacisnął klawisz. Zmarszczył brwi. Zdjął okulary.

– Nie pójdziecie na wieczne potępienie – powiedział po chwili milczenia.

Adamkowa uniosła ręce w podzięce.

– Ale to nie znaczy, że jesteście z piekłem kwita – dodał Siergiej. – Co prawda przyłożyliście się trochę do zgonu Pająka Waldemara, ale to nie wystarczy.

– Jak to?! – obruszył się Kochanowski. – Umowa była. To ma być sprawiedliwość?

– To ma być piekło. A wy właśnie zostaliście powołani jako jednostka do zadań specjalnych.

– My? – Adamkowa wytrzeszczyła oczy.

– Wy – westchnął ciężko Siergiej. – Któremuś z tych starych pryków na górze zachciało się samodzielnego podejmowania decyzji i postanowił się wykazać nowoczesnością.

– Starych pryków?

– Boruta, Belzebub i cała reszta – skrzywił się Siergiej.

– Jeszcze się ich nie pozbyliście? – zdziwił się Tomaszewski.

Pracujemy nad tym. – Siergiej włożył okulary i wpisał coś do komputera. – A na razie macie nowe zadanie. Kwiatuszku!

Z korytarza, którego przed chwilą nie było, wyszła Anielka. Niosła cztery teczki z napisem: TOP SECRET. Z uśmiechem podała każdemu po jednej.

– Witamy w drużynie – powiedziała.

– Tymczasowo – dodał złowrogo Siergiej.

Przemoczony Pająk Waldemar kichnął.