Kocha? Lubi? Szanuje???

(Esensja nr 9 (XXI)/2002)

 

Drzewa były zielone, łąki obsypały się kwiatami, a Herbert robił się niezadowolony. Miał zostać bohaterem, i to wyszkolonym przez samego boga wojny. Tylko że nauka odbiegała od oczekiwań, jakie sobie wyrobił na podstawie wysłuchiwanych od dzieciństwa legend. Miecze były za ciężkie, żeby mógł je podnieść, zbroje okazały się niewygodne, zwłaszcza kiedy trzeba było w nich walczyć. Kontakty z potworami ograniczały się do karmienia Amadeusza, przekonywania Amadeusza, że posągi nie są do jedzenia, mycia Amadeusza, kiedy się ubrudził i uciekania przed Amadeuszem, kiedy ten miał ochotę się bawić. W roli złych duchów, z którymi Herbert mógłby się zmagać, występował Syk, który w przerwach pomiędzy robieniem na złość mieszkańcom wioski chętnie grywał w karty. Gra w karty była zresztą umiejętnością, którą Herbert opanował najlepiej. Ale i tak Tygrys zawsze wygrywał. Czasami pojawiała się Iskierka, która oprócz Amadeusza zazwyczaj przywoziła ze sobą jakieś kłopoty. No i był jeszcze Stokrotka, który bardzo chętnie udzielał porad niezbędnych w życiu wojownika, jak: zawsze patrz, czy to na czym stoisz nie ma zębów, jeśli nie umiesz wystarczająco szybko zrzucić zbroi podczas ucieczki, to się naucz i podstawą walki jest świadomość, ze gdzieś są tylne drzwi, przez które możesz uciec.

Mimo to życie było bardzo ciekawe. Zwłaszcza w takie miłe, ciepłe poranki, kiedy Tygrys jeszcze spał, Amadeusza i Iskierki nie było, Stokrotka spędzał czas w jakimś spokojnym zamku, Syk gdzieś zniknął, a Herbert mógł w spokoju pójść na ryby, nie wysłuchując komentarzy, że to nie jest zajęcie dla wojownika, że to typowy objaw nieprzystosowania społecznego, albo że ryba ma za dużo ości i jedzenie jej jest ryzykowne. Nikt też nie próbował aportować jego wędki. Mógł spokojnie usiąść nad rzeką, nad którą mieszkańcy wioski bali się chodzić mówiąc, że tam straszy, wyciągnąć wędkę i rozkoszować się spokojem. Chwilowym, jak się zaraz okazało. Z pobliskich zarośli dochodziło coś jakby skrzekliwe buczenie. Herbert odłożył wędkę i podszedł do krzaków. Nie bał się. Był na to zbyt ciekawski, a poza tym zdążył się już przyzwyczaić do najdziwniejszych stworzeń i zdarzeń. Na przykład do smoków aportujących czarodziejskie kielichy.

Ostrożnie rozchylił gałązki krzaków. Za nimi znajdowała się mała polanka z dużym, spróchniałym pniem. Wokół poniewierało się mnóstwo płatków kwiatów. Na pniu siedział Syk i obrywał płatki z kolejnego kwiatka, wydając z siebie coś na kształt rozpaczliwego szlochu.

Herbert przyglądał mu się chwilę z zainteresowaniem. Zazwyczaj Syk występował w charakterze latającego chichoczącego stracha na wróble albo zapamiętałego gracza w karty. To, co teraz sobą przedstawiał, było, łagodnie mówiąc, dziwne. Niespotykane. I zdecydowanie niepokojące. Chłopiec cichutko wycofał się i pobiegł do groty.

Tygrys co prawda już się obudził, ale nie był jeszcze na tyle przytomny, żeby zrozumieć o co chodzi.

– Syk? – powtórzył przecierając oczy. – Nie przejmuj się. On zawsze broi.

– Ale nie płacze! – cierpliwie tłumaczył Herbert.

– Ktoś płacze? Pewnie Syk trochę przesadził.

– Nie przesadził, tylko siedzi i płacze.

Tygrys dalej nie rozumiał o co chodzi. Herbert zastanowił się chwilę i zdecydował się zastosować jeden z wypróbowanych sposobów Iskierki. Nalał do dzbana zimnej wody i wylał go Tygrysowi na głowę. Spokojnie odczekał, aż wojownik wyrzuci z siebie długą serie przekleństw. Kiedy wreszcie przerwał dla zaczerpnięcia oddechu, Herbert wyrzucił z siebie jednym tchem:

– Syk siedzi na polanie, szlocha i obrywa płatki z kwiatów. Czy to znaczy, że coś jest nie tak?

Tygrys popatrzył na niego w skupieniu, strząsnął resztkę wody z twarzy i włosów i pstryknął palcami. Obaj znaleźli się w zaroślach, z których Herbert wcześniej obserwował Syka. Bożek dalej tam siedział, ale ilość oberwanych płatków wokół niego znacząco wzrosła. Tygrys nakazał Herbertowi ciszę i przez chwile uważnie przyglądał się Sykowi. W końcu pokręcił głową.

– Poważna sprawa – mruknął.

– Coś jest nie tak? – zapytał cicho Herbert.

– Nie jestem pewien – skrzywił się Tygrys. – Iskierka będzie wiedziała.

– Jej tu nie ma.

– Zaraz będzie – wojownik zniknął.

Herbert wzruszył ramionami i zajął się obserwowaniem Syka obrywającego płatki kolejnego kwiatu. Nie było to zbyt pasjonujące i szybko zaczął się nudzić, ale koło niego pojawili się Iskierka i Tygrys. Wojownik bez słowa wskazał na polankę. Wiedźma pochyliła się i przez kilka sekund patrzyła na bożka. Potem wyprostowała się, odwróciła i wyszła z zarośli na większą polanę.

– No i…? – spytał Tygrys.

– Opętały go złowrogie siły – zgadywał podekscytowany Herbert.

Iskierka spojrzała na niego z niesmakiem.

– Kto ci napchał takich bzdur do głowy? Zresztą nieważne. Wy naprawdę nie macie pojęcia co się stało?

Obaj zgodnie pokręcili głowami. Wiedźma westchnęła ciężko.

– Typowi mężczyźni. Przecież to widać jak na dłoni. On się zakochał.

Tygrys zasępił się.

– Będą kłopoty.

– Brawo. I co zamierzasz z tym zrobić? – spytała Iskierka.

– Z kłopotami?

– Nie, z Sykiem. Przecież widać, że jest nieszczęśliwy.

– Czy zakochani to coś bardzo złego? – chciał wiedzieć Herbert.

Iskierka spojrzała na niego, jakby dopiero zauważyła jego obecność.

– Jesteś za mały na takie sprawy. Idź się bawić albo… Po prostu się czymś zajmij.

– Ale czy to źle, że ktoś się zakochał?

– Istna tragedia – mruknął Tygrys. – Idź się bawić.

– A Syk?

– To sprawa dla dorosłych – wsadził Herbertowi wędkę do ręki i stanowczo popchnął go w kierunku rzeki. Z tyłu rozległ się pisk Syka i radosne posapywanie Amadeusza.

Wiedźma odwróciła się w stronę zarośli.

– Amadeusz! – krzyknęła. – Ile razy mam powtarzać, że bożków się NIE aportuje!

 

Herbert wcale nie miał zamiaru iść nad rzekę. To, co naprawdę interesujące, odbywało się w grocie. Zakradł się tam, uważając, żeby nie potrącić żadnego z posągów.

W największej sali, za stołem, siedział trochę poturbowany i widocznie nieszczęśliwy Syk. Z jego obu stron usiedli Iskierka i Tygrys. Oboje mieli na twarzach wyraz całkowitego zrozumienia i chęci wysłuchania wszystkich możliwych zwierzeń. Na stole stały trzy kielichy, do których Tygrys nalewał właśnie wina z ogromnego dzbana. W kącie skarcony Amadeusz pracowicie obgryzał podstawę jednej z kolumn.

– Przepraszam za Amadeusza – zaczęła Iskierka, uśmiechając się ze szczerą sympatię. – Wiesz, jakie są dzieci. Takie radosne i nieprzewidywalne.

Syk patrzył na nią niepewnie i z pewną podejrzliwością. I ona i Tygrys zachowywali się, łagodnie mówiąc, dziwnie.

– Może toaścik – zaproponował Tygrys.

– Za radość życia – dodała Iskierka.

Syk podniósł kielich, uśmiechając się niewyraźnie i z obawą.

– Radość życia – ciągnął w rozmarzeniu Tygrys. – Wojny, bitwy, wino, kobiety…

Syk patrzył na niego z rosnącym przerażeniem. Świat nigdy nie był normalny, ale nie aż tak nienormalny! Przeniósł wzrok na Iskierkę, która zdecydowała się zrezygnować z dyplomacji.

– Po prostu powiedz, co ci leży na żołądku – zaproponowała. – Przynajmniej Tygrys przestanie robić z siebie idiotę.

Bożek pokiwał głową, po czym wykrzywił się i wybuchnął płaczem na ramieniu Tygrysa. Zaskoczenie boga wojny wprost z niego promieniowało. Z całą pewnością nikt wcześniej nie wypłakiwał mu się na ramieniu. Z całą pewnością nigdy wcześniej nie musiał pocieszać nikogo płaczącego. Niepewnie poklepał Syka po plecach.

– No, uspokój się. Wojownicy nie płaczą.

– Wojownicy nie robią całej masy pożytecznych rzeczy – Iskierka wcisnęła Sykowi chusteczkę do ręki. – Przestań się mazać.

Bożek posłusznie wytarł oczy i nos, robiąc przy tym sporo hałasu. Iskierka poklepała go po ramieniu.

– No, już dobrze. Może teraz powiesz nam o co chodzi.

– Przypuszczam, że o kobietę – stwierdził ironicznie Tygrys, sięgając po kielich.

Syk pokiwał głową.

– Mężatka? – Tygrys podniósł kielich do ust.

Syk pokręcił głową.

– Więc w czym problem?

Syk zrobił bardzo smutną minę i coś wymamrotał. Iskierka i Tygrys pochylili się do niego.

– Co?

Syk powtórzył trochę głośniej, ale i tak nie było nic słychać. Iskierka i Tygrys pochylili się jeszcze bliżej.

– Co?

– Ja się wstydzę!!! – wrzasnął Syk na cały głos.

Iskierka i Tygrys odskoczyli gwałtownie, trzymając się za uszy. Dzban z winem przewrócił się i czerwona ciecz zaczęła skapywać ze stołu. Tygrys siedział na podłodze, pocierając bolące ucho. Iskierka, ciągle w lekkim szoku, próbowała podnieść się z posadzki.

– Czego… Czego się wstydzisz? – dała sobie spokój z próbami podniesienia się i usiadła wygodniej.

– Siebie! – Syk poderwał się na nogi. – Zobaczcie jak ja wyglądam! Jaki ja jestem! Kim ja jestem! – chodził w tę i z powrotem po pokoju, prawie rozdeptując przy tym Tygrysa i Iskierkę.

– Próba stratowania nas nie wpłynie pozytywnie na twój wizerunek – Tygrys wstał, złapał Syka za kark i siłą posadził przy stole. Potem pomógł Iskierce podnieść się. Wiedźma usiadła obok bożka, który właśnie opróżniał jednym haustem kielich.

– To co konkretnie chciałbyś zmienić? – zapytała, otrzepując sukienkę.

– Wszystko! Ona jest piękna! A ja nie!!!

– No, tego nie da się ukryć – stwierdził Tygrys.

– Ona jest bardzo mądra!

– A ty zdecydowanie mniej – dokończył Tygrys. Iskierka rzuciła w niego kielichem, ale chybiła. Za to udało jej się oblać Syka winem. Bożek nawet nie zwrócił na to uwagi.

– Ona jest taka dobra… – roztkliwił się.

– A ty z całą pewnością nie – Tygrys uchylił się przed kolejnym kielichem. – I co my z tym zrobimy?

– My? – Syk podniósł głowę.

– Chyba nie sądziłeś, że zostawimy przyjaciela w potrzebie – Iskierka opuściła kielich, którym miała zamiar rzucić w Tygrysa. – Zobaczymy, co da się zrobić.

– Tylko od czego tu zacząć… – zastanowił się Tygrys.

Wiedźma nie miała najmniejszych wątpliwości.

– Wygląd. Chodź, zaraz coś na to poradzimy – wyszła z sali, ciągnąc za sobą Syka. Za nimi podążył zamyślony Tygrys. Amadeusz zrezygnował z obgryzania mocno już nadwerężonej kolumny i popędził w ślad za przybranymi rodzicami. W drzwiach zatrzymało go stanowcze polecenie Iskierki :

– Nie, ty nie – dostrzegła ukrytego za posągiem chłopca. – Herbert się z tobą pobawi.

Smok zamerdał ogonem, tłukąc przy okazji parę wazonów. Herbertowi nie pozostało nic innego jak rzucić się do ucieczki przed objawami sympatii Amadeusza. Trochę czasu zajęło mu przekonanie smoka, że naprawdę nie ma nic złego w przekopywaniu się przez ścianę. Kiedy już mu się to udało, mógł zając się szukaniem Iskierki, Tygrysa i Syka, którzy zachowywali się coraz dziwniej. Znalazł ich w jednej z lepiej oświetlonych komnat.

Syk stał pośrodku, na stole. Ubrany był w jakieś dziwne kolorowe łaszki i wyglądał jak wychudzony kogut. Znad ozdobnego kołnierzyka wystawała jego cienka szyja i niekształtna głowa. Chude nóżki ginęły w ogromnych butach z klamrami. Miał bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwą minę.

Iskierka zupełnie nie zwracała uwagi na jego brak entuzjazmu. Wpięła w kołnierzyk ogromną broszę, wywołując przy okazji pisk bólu ukłutej ofiary. Odsunęła się, oceniając swoje dzieło.

Tygrys, siedzący dotąd z boku, wstał i zbliżył się do stołu. Obszedł na około Syka, gładząc się w zamyśleniu po brodzie.

– Bardzo ładna kura – ocenił.

– To jest elegancja – stwierdziła bez przekonania Iskierka.

– To się nazywa chudy bożek przebrany za przynętę na ryby.

– Jak umiesz lepiej, to na co czekasz? – zapytała wiedźma.

– Aż zrobisz mi miejsce. Zabieraj stąd te szmatki. Czas zrobić z niego mężczyznę. Przynajmniej z zewnątrz.

Iskierka wzruszyła ramionami i usiadła pod ścianą. Oparła głowę na dłoni i z lekkim znudzeniem obserwowała długotrwały ceremoniał zapinania kolejnych kolczug, elementów zbroi i hełmu. Kiedy Tygrys skończył i oceniał swoje dzieło, skomentowała:

– Teraz wygląda jak żelazna kura.

Tygrys odrobinę się skrzywił.

– Niestety masz rację.

Syk pociągnął nosem.

– Ale w końcu i tak najbardziej liczy się wnętrze – podsumowała Iskierka.

– Wnętrzności? – zdziwił się Tygrys.

– Charakter – poprawiła z naciskiem wiedźma.

– Tak – pokiwał głową Tygrys. – Najważniejsze, to mieć w sobie ducha wojownika.

– Myślałam raczej o poecie.

– Poecie? Takim kurduplu w pończochach z lutnią?

– Mniej więcej.

– To ma być ktoś godny zainteresowania? – zaprotestował Tygrys.

– A czy to jest ktoś godny zainteresowania? – Iskierka wskazała na coraz bardziej nieszczęśliwego Syka, który próbował pozbyć się zdecydowanie za dużej zbroi. Jedynym skutkiem, jaki przyniosły jego wysiłki był efektowny upadek ze stołu na posadzkę, z towarzyszeniem brzęku zbroi. Hałas zwabił Amadeusza, który z radością powitał nową zabawkę.

– Amadeusz, oddaj! – Tygrys przemocą wyciągnął bożka z paszczy smoka. – To nie jest czas na zabawę.

– Idź, poszukaj Herberta – zasugerował Iskierka. – Pewnie ma dla ciebie ciasteczko.

Amadeusz podniósł głowę, powęszył, zamerdał ogonem przewracając przy okazji Syka i wyruszyła na poszukiwanie Herberta.

Chłopiec przezornie wspiął się na kolumnę. Miłość Amadeusza do ciasteczek była na oko dziesięć razy większa od samego smoka.

Tygrys podniósł poturbowanego bożka z podłogi.

– Może ta poezja to nie taki zły pomysł.

– To bardzo dobry pomysł. Jak zresztą większość moich pomysłów.

– Akurat – mruknął pod nosem Tygrys, ale nie na tyle głośno, żeby Iskierka usłyszała. Usłyszał za to Syk, który miał już kilka razy bardziej nieszczęśliwą minę niż na początku.

– Gdzieś tu powinna być mandolina – Iskierka przetrząsała kufry.

– Nie lepsza byłaby lutnia?

– Lutni nie ma. A mandolina jest – podniosła do góry instrument.

– Trochę zepsuta – stwierdził krytycznie Tygrys.

– To ją napraw. W końcu jesteś wszechmocny.

Machnął ręką nad mandoliną.

– I co teraz?

– Nauczymy cię śpiewać – Iskierka zwróciła się do Syka. – Wieczorem masz występ pod oknem ukochanej. Musisz tylko szarpać struny i śpiewać. To nie takie trudne.

Herbert zeskoczył z kolumny już po kilku pierwszych taktach piosenki. Doszedł do wniosku, że o wiele przyjemniej będzie tłumaczyć Amadeuszowi, ze nie ma ciasteczek. Tygrys zaraz po nim wybiegł z komnaty trzaskając drzwiami. Kilka chwil później Iskierka wyrwała Sykowi mandolinę i rzucił ją w ognisko.

– Chyba jednak nie jesteś stworzony do poezji.

Bożek spojrzał na nią żałośnie i wybuchnął rozdzierającym płaczem. Wiedźma próbowała go uspokoić.

– No nie płacz. Coś wymyślimy. Nie jest aż tak źle.

– Jest tragicznie – Tygrys wszedł do komnaty i dorzucił drew do kominka, dla pewności, ze mandolina na pewno się spali. – Ale nie martw się. Bywało gorzej.

Próby pocieszenia jakoś nie przemawiały do Syka. Dalej szlochał w rękaw Iskierki. Wiedźma spojrzała na wojownika.

W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wpadł domagający się ciasteczka Amadeusz. Przewrócił parę krzeseł, zjadł część mandoliny, która jeszcze się nie spaliła i zaczął podkopywać filar.

Tygrys spojrzał na Iskierkę, Iskierka na Tygrysa.

– Nie myślisz o tym co ja – słabo powiedziała wiedźma.

– Za cos takiego można dostać pół królestwa i głupia księżniczkę, nie mówiąc już o dziewczynie ze wsi.

– Nie wprowadzisz Amadeusza samego między obcych!

– Dlaczego?

– Jeszcze mu ktoś zrobi krzywdę!

– Jemu? To raczej on kogoś zaaportuje. Tylko na kwadrans. Przestraszy parę osób, potem go zabierzemy, a Syk zostanie bohaterem.

– Nie! To jest bardzo, ale to bardzo głupi pomysł!

Syk przestał płakać i popatrzył na nią błagalnie. Iskierka spojrzała na Tygrysa, szukając jakiegoś wsparcia, ale on też patrzył prosząco.

– Niech będzie – skapitulowała. – Ale na kwadrans, nie dłużej. I to ma się udać.

– Z całą pewnością się uda – Tygrys podrapał Amadeusza po głowie. Uradowany smok położył mu łeb na ramieniu, prawie przy tym przewracając wojownika. Tygrys zachwiał się odrobinę, ale zaraz odzyskał równowagę. Pogłaskał smoka po wyciągniętej szyi.

– Widzisz jaki jest chętny do zabawy? Moje kochane maleństwo – Amadeusz polizał go po twarzy. Tygrys na oślep sięgnął po coś, czym mógłby się wytrzeć. Przewrócił przy tym zbroję, którą Amadeusz od razu zaczął z chęcią aportować.

– Tak z czystej, niewinnej ciekawości – Iskierka podała mu ręcznik. – Jak ty masz zamiar to zrobić?

– Patrz i ucz się od mistrza – Tygrys wyciągnął z jednego z kufrów potężny, trochę zardzewiały miecz. Wsadził go Sykowi w dłonie. Bożek chwiał się chwilę w obie strony, po czym runął, przygnieciony ciężarem. Miecza dopadł Amadeusz i zaczął zakopywać go pod filarem.

Tygrys wyciągnął drugi miecz. Nie zdążył nic z nim zrobić, bo Amadeusz podbiegł, wyrwał mu go z ręki i wrzucił do swojego dołka. Potem przyczaił się, czekając na kolejną rzecz, którą mógłby zachomikować.

Tygrys spojrzał na niego podejrzliwie.

– Bez miecza – zdecydował.

– Może się mylę – zaczęła słodkim głosem Iskierka. – Ale większość bohaterów pokonywała te nieszczęsne zwierzątka przy pomocy jakiejś niebezpiecznej broni, miecza najczęściej.

Zapłakany Syk pokiwał głową.

– Zrobimy to tak: dziewczyna idzie, smok wypada z krzaków. Syk łapie jakiś kij i biegnie jej bronić, a my zabieramy stamtąd Amadeusza, tak żeby nas nie widziała. Teraz trzeba ją tylko znaleźć – pstryknął palcami i cała czwórka, łącznie ze smokiem, zniknęła. Herbert wyszedł ze swojej kryjówki i pobiegł do lasu. Nie był pewien, jak oni to właściwie chcą zrobić, ale i tak z każdą chwilą utwierdzał się w przekonaniu, ze wszyscy zwariowali. Poza nim, jak na razie.

Dojście na polanę zajęło mu trochę czasu. Ale nikogo tam nie było. Chłopiec zaczął przeszukiwać las. Natknął się na jasnowłosą dziewczynę, która powiedziała, że niestety nie widziała ani stracha na wróble, ani pięknej wiedźmy, ani wojownika, nie mówiąc już o jakimkolwiek gadzie większym od jaszczurki. Herbert już miał się poddać i pójść na ryby, kiedy usłyszał krzyki. Wyjrzał na polanę w odpowiednim momencie, żeby zobaczyć całe przedstawienie.

Przodem biegł Syk, skacząc wielkimi susami, z wyrazem kompletnego przerażenia na twarzy. Za nim gonił Amadeusz, kołysząc się na swoich dwóch nogach. Przednimi łapkami próbował złapać Syka, małe skrzydełka machały energicznie, ale smok nie odrywał się od ziemi. Wyciągał szyję jak mógł najdalej, żeby złapać bożka swym podobnym do dzioba pyskiem.

Za nim, potykając się i sypiąc przekleństwami biegł Tygrys, usiłujący złapać Amadeusza za ogon.

Na końcu spokojnie szła Iskierka, spoglądając na te scenę z czymś w rodzaju niechętnej satysfakcji. Herbert był pewien, że mówi do siebie: „a nie mówiłam”.

Zauważyła go i zawołała. Chłopiec wyszedł z krzaków.

– Po co wy to właściwie robicie?

– To się nazywa pomoc przyjacielowi w potrzebie.

– Przecież Syk się cały czas przewraca, ląduje w pysku Amadeusza albo coś takiego. I chyba wcale mu to nie poprawia humoru.

– Cóż. Liczą się dobre chęci.

– Co wy właściwie chcecie zrobić?

– Sprawić, żeby ktoś… pewna osoba… go pokochała.

– A nie możecie jej po prostu zaczarować? Przecież się na tym znacie.

Iskierka zatrzymała się gwałtownie.

– Herbercie, jesteś bardzo inteligentnym chłopcem. Jak znajdziesz Amadeusza, to się z nim pobaw.

Przyśpieszyła kroku i po chwili była już w grocie. Tygrysa i jeszcze bardziej poturbowanego Syka znalazła w jednej z komnat.

– O, jesteś – obojętnie stwierdził Tygrys. – Chyba nam trochę nie wyszło.

– Nieważne. Przecież możemy przyrządzić napój miłosny!

Wojownik podniósł głowę.

– Napój miłosny? Robiłaś to kiedyś?

– Nie. A ty?

– Oczywiście, ze nie. I myślisz, że to zadziała?

– Jestem przecież wiedźmą. Wiedźmy robią takie rzeczy. W którejś z ksiąg powinien być przepis.

 

Kiedy Herbert wszedł do groty, wszystko było pokryte warstwą solidnego, starego kurzu. Przy stole siedział Syk, topiąc smutki w winie. Amadeusz chciał go polizać, ale kurz zakręcił mu w nosie i smok zajął się kichaniem. Iskierka i Tygrys siedzieli w samym środku tego pobojowiska, pochyleni nad jakąś wiekowa księgą. Mieli pajęczyny we włosach i wyglądali na bardzo zakurzonych.

– Jest! – krzyknęła radośnie Iskierka.

– Strasznie stary – ocenił krytycznie Tygrys.

– Ważne, żeby działał – wiedźma otrzepała z kurzu kociołek i zawiesiła go nad paleniskiem. – Czytaj, czego potrzebujemy.

Tygrys zajął się odcyfrowywaniem starożytnych bazgrołów.

– Maliny…

– Są – wrzuciła garść owoców do kotła.

– …kwiat paproci…

– Mam – kwiatek powędrował w ślad za malinami.

-… rogi nietoperza…

– Słucham?

– Rogi nietoperza.

– Nie mam – stropiła się Iskierka. – Damy zamiast tego marchewkę.

Tygrys wzruszył ramionami.

– Ty to jesteś wiedźmą – pochylił się nad tekstem. – Pięć palców wisielca…

– Bleee… – skrzywiła się Iskierka.

– Nie masz? – niewinnie spytał Tygrys.

– Pewnie, że nie. Pomijamy.

– Jak chcesz. Porannej rosy kropel sześć…

– Mam.

– …i siedem krwi smoka…

– No wiesz co! – oburzyła się Iskierka. – Głupi mordercy! Nie będę kroić własnego dziecka!

– Czyli pomijamy – Tygrys pochylił się nad przepisem. – Zamieszać przy blasku pełnego księżyca, zaklęcia odmówić i niechętnej uczuciom osobie podać.

– Pełnia był wczoraj – stwierdziła niezadowolona Iskierka. – Trudno. Nie chce mi się czekać cały miesiąc. Co z tym zaklęciem?

– Nieczytelne.

– Trudno. Będzie musiało wystarczyć pierwsze lepsze – pochyliła się nad kotłem i wyszeptała parę słów. Podeszła do Tygrysa i zajrzała mu przez ramię.

– Co teraz?

W tym momencie nastąpił wybuch. Szybki i mało efektowny. Kocioł się rozpadł, a cała komnata i wszyscy w niej przebywający zostali równo pokryci sadzą. Kaszląc i krztusząc się wybiegli na zewnątrz. Amadeusz został wepchnięty do rzeki, z której próbował wyjść, co utrudniała mu Iskierka, usiłująca go umyć.

– To się dopiero nazywa magia – ironizował Tygrys.

– Sam umiesz lepiej? Mogłeś bardziej się starać przy odczytywaniu przepisu!

– A więc to moja wina? Ty oczywiście nie przyłożyłaś do tego ręki, pomijając połowę składników!

– Wykrwawiłbyś własne dziecko na śmierć! Nieczuły potwór!

Syk spojrzał na nich zrezygnowany. Powoli oddalił się z polanki zrywając po drodze kwiatki. Herbert poszedł za nim i zobaczył, jak podchodzi z nimi do jasnowłosej dziewczyny. Bożek w milczeniu wyciągnął rękę z bukietem. Dziewczyna przyjęła go i powiedziała cos z uśmiechem. Syk coś mruknął w odpowiedzi, spuszczając głowę.

– Cóż, miłość jest ślepa – Herbert usłyszał za sobą głos Iskierki.

– Wiem coś o tym – mruknął Tygrys.

Wiedźma pokazała mu język.

– Wierz mi, ja też.

 

0 comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *